środa, 29 września 2010

Szfituris najmocniejszy!

Do dwudziestego szóstego  robią kulki w Maximie. Nie jest to ważne. Dwóch chłopców przemierza dzielnie prospekt nie wiemy kogo. Jeden niesie w plecaku czekoladę, olej, sok. Drugi opał na drewno, w ręku dzierży parę Švyturisów opcji stipiriausias w torbie konkurencyjnej Rimi. Pani w trolejbusie numer dwa po chwili siedzenia i zasłyszania stojących chłopców woła "prorsze sjadaaaaac!". Oto i jeden chłopiec zajmuje wolne miejsce trolejbusu. Butelki w jego torbie grzechoczą. Drugi chłopiec sto(v)i, bo urodził się na stojąco. Starsza pani butelki słysząc tak oto rzecze:
-gerai!
-labai gerai - rzecze siedzący.

piątek, 24 września 2010

Przyszła jesień.

Pierwszy dzień jesieni przywitał nas nieprzyzwoicie ładną pogodą, toteż wypadamy tylnymi drzwiami  dwójki na przystanek Kalnų Parkas (przystanek wcześniej niż rutyna nakazuje) i już zaraz kroczymy wzdłuż gównem płynącej Vilii, lecz zanim to, stojąc na nieco wyniszczonym przez turystów i czas tarasie widokowym, przyglądamy się wieży telewizyjnej, temu grzybowi wyrastającemu pośród koron drzew, któremu poranna mgła przysłoniła cały trzon, a pozostały naszym oczom do oglądania kapelusz, wygląda jak wielkie ufo, które od teraz toczyć będzie bezustanną walkę ze wznoszącymi się wczesnymi popołudniami balonami napędzanymi gazem. My też napędzamy się gazem i kto wie czy pewnego dnia ufo owe nie stoczy z nami walki - nie o tymjednak ta impresja.

Pierwszy dzień kalendarzowej jesieni, to już któryś dzień jak fotel na przystanku Šilo jest zniknięty. Tęsknimy. Ale bardziej śpimy. Dlatego też zrywamy się, jak przystało na porządnych mokinisów w pierwszy dzień czegokolwiek. Uciekamy z zajęć z literatury. Bo literatura to jest tam gdzie są wzgórza, lasy i rzeka poprzeplatane ulicami i starymi chatkami ze ślicznie zdobionymi gzymsami.  Po pokonaniu trzech wzgórz i przejściu przez trzy ulice, lądujemy w Republice Zarzecza i tam jemy i pijemy. Bardziej literacko być nie mogło – sam to przyznaj Czytelniku Drogi.

Porzuciwszy talerze, noże i widelce, robimy tak, by znaleźć się w trolejbusie nr 19, coby nie popaść w dwójkową monotonię. Docieramy do pętli i znów zaczyna się szara akademikowa codzienno-wieczorność.

poniedziałek, 13 września 2010

Machacz

Śpimy, dlatego urywamy się z zajęć. Idziemy pod kościół pod wezwaniem śś. Petrasa ir Povilasa. Siadamy na schodach. Siedzimy tyłem zarówno do Petrasa jak i Povilasa. Jemy kanapki przyrządzone na modłę arabską. Z Petrasa i Powilasa wychodzą dwie damy. Wsiadają do samochodu. Nie mogą ruszyć. Śmieją się. Dawid macha do nich. One mu odmachują. Dawid znów macha. One znów odmachują. I znów macha a one znowu odmachują odmachują machują chują chują ują i nikną za zakrętem. Dawid jeszcze długo macha, ściągając na nas gniew Boży, i w sumie wciąż jeszcze nie może przestać, ale przyjdzie dzień kiedy wsadzi łapę do snopowiązałki.

sobota, 11 września 2010

Trolejbus nr 11

na Antakalnis. Na końcu trolejbusu troje Polaków. Jest dialog między dwoma. Spojrzenie kobiety z naprzeciwka nieocenione.

-Labas, kaip jums sėkasi?
-pizdink iš čia!
-tikras lenkas.

czwartek, 9 września 2010

dylemat

Dzisiejszy poranek przywitał nas deficytem papieru toaletowego.
Stanęliśmy przed trudnym wyborem.
Respublika albo Lietuvos Rytas.

środa, 8 września 2010

Niebo i piekło.

Zajęcia lituanistyki na VU dla obcokrajowców (przecież czujemy się już prawie Litwinami, a nadal nas tak nazywają) mogą odbywać się w tak zwanej szopie lub w budynku - nazwijmy to pobieżnie - bałtystyki. Tam też na drugim piętrze możemy zobaczyć, jaka jest różnica pomiędzy filologami, a resztą świata.

Otóż z tego, co możemy wypatrzeć na malowidłach ściennych wynika jasno, że filolodzy, zamieszkujący zresztą niebo, spoglądają z żałością na innych, którzy albo trudzą się pracą na tym doczesnym świecie, albo siedzą w piekle i nic już nie zdziałają (jednak trzeba przyznać, że bawią się tam z koleżankami nieźle). Dobrze wiedzieć, że za dwa lata będziemy tymi pierwszymi.

Właśnie w takim otoczeniu swoich przyszłych niebieskich kolegów i potępionej reszty świata czekaliśmy na lektorkę łotewskiego, żeby uprzejmie zapytać o możliwość uczestniczenia w zajęciach. Oczywiście udało się, a przy okazji od kierownika katedry bałtystyki dostaliśmy książkę o narodach bałtyckich (miło). Łotewski nauczany po litewsku, trzeba powiedzieć, to coś wspaniałego - właściwie uczymy się dwóch języków naraz. Niezła zabawa. Poza tym grupa składa się z samych kobiet...

poniedziałek, 6 września 2010

Łożeszty.

Perkunasie, szto ja tu mam Wam napsać? Jedna wielka Sodoma i Gomora. Lenkasy zapijaczone jedne. I jeszcze Mikas z Zuzą wyspecjalizowali się w švyturysowych fontannach.

niedziela, 5 września 2010

Niedzielne popołudnie parke.

Niedzielne popołudnie spędzamy w parku gdzieś przy Lukiškių aikštė i zasłuchujemy się w rosyjskie piosenki wypływające ze sceny, która stanęła do nas tyłem. Na parkowej trawce siedzi uroda odbijająca miedzy sobą kauczukową piłkę. Na ławce siedzi intelekt snujący krótszy wywód w swoim pamiętniku, być może o dwóch  zapijaczonych mordach iš Lenkijos. Zagryzamy kepta duona i popijamy kwas (H2SO3). Dźwięki rosyjskich piosenek i uporczywe osy mkną k'nam bezustannie, a problem wyższości urody nad intelektem czy mózgu nad cyckami wciąż pozostaje nierozwiązany, ale już niedługo...

sobota, 4 września 2010

Słońce i deszcz.

Jakoś przezwyciężyliśmy deszcz i udało się rzeczone kwiaty powąchać. Choć bardziej czuliśmy śmierdzącego konia, a panoramę zakłócały panny młode (gdzie nie pójdziesz wszędzie tego pełno - a po co to, nigdy nie wiadomo).

Przegrałem. Przegrałem "Jaka to modlitwa". Ale nic to, pocieszę się na imprezie, która pewnie skończy się jutro.

czułość i kłamstwa

Kiedy po dwóch godzinach usiłowania podniesienia tyłków, podnieśliśmy tyłki by ruszyć w naturę, przyglądać się kwiatom, które na Litwie, podobnie jak litewskie dziewczęta, kwitną na swój jedyny w swoim rodzaju unikalny sposób, którego próżno szukać nawet ze świeczką w innych rejonach świata. Podniósłszy tyłki spostrzegliśmy deszcz za oknem, toteż przez następne dwie godziny nasze tyłki trwały w pozycji siedząco-śpiącej, a sami skazani byliśmy na oglądanie długiej jak kolejka do pierwszych drzwi wileńskiego trolejbusu ręki Dawida, która po pół godziny wyciągania się i naprężania, chwytała butelkę z wodą w kolorze glonów w okresie godowym.
Chwyta ręka co i rusz tę wodę, albowiem na ostatniej imprezie mówiliśmy językami ludzi i aniołów, jednak wychodząc z imprezy można było spostrzec, iż wszyscy „wychodźcy” otrzymują buziaki i my też chcieli bardzo. Życie pokazało, że gówno.

Wyłaź.

Michał medytuje nad swoim życiem w odosobnieniu. Kiedy już uzyska oświecenie, będziemy mogli wyskoczyć do ogrodu botanicznego, całkiem niedaleko naszego akademikowego osiedla. A później oczywiście Vilnius.

czwartek, 2 września 2010

Toże dwoje Lietuvoje

Gdyby ktoś pytał, mężczyźni wybrali tło z mleczami. Ja zostałam mianowana trzecim muszkieterem, choć kiedy trzeba było skonfigurować komputer, okazało się, że znów jestem dla nich kobietą. Kobiety moi panowie lubią bardzo, a im bardziej ze wschodu, tym lepiej. Mi nie pozwolili zabrać prawdziwego litewskiego psa, który został moim towarzyszem pierwszego dnia.
Po litewsku konwersacje toczą się na zajęciach, po rosyjsku przeklina się w trolejbusach, a w akademiku w każdym możliwym języku, choć dominuje angielski i polski, gdyż Saulėtekio 39 zostało oficjalnie opanowane przez nasz naród.
Podstawowe zwroty, których należy nauczyć się w Wilnie, to įlipti, išlipti i swołocz.  Zasady - nie brać taksówki z miasta, lecz zadzwonić z litewskiego numeru - różnice w cenie za dojazd z centrum do akademika - 13 Lt (my), 50 Lt (nieuświadomieni przez kolegów). Do kuchni należy brać zapałki, gdyż nie uświadczysz. Jeśli trzeba skonfigurować internet - polska grupa wsparcia czeka na I piętrze. Na deszcz poleca się kupić kalosze, a do ambasady nie przychodzić 10 minut przed końcem pracy, a właściwie najlepiej w ogóle, gdyż każda pora dla urzędników jest tą złą. Gdy jednak postanowi się wytrzymać, można otrzymać niepowtarzalną szansę zobaczenia z bliska banknotu 200 euro, dzisiejszy kurs apie 3,46 Lt, w Snoras można wymienić na 688 Lt. Mandat od kanarów 20 Lt, Švyturys w Maximie 2,39 Lt . Wszystko inne pozostaje bezcenne.  

Wileńskie słońce i wileński d(r)eszcz.

Švyturys Baltas na szafce przy łóżku, Švyturio Šviesusis Alus przy lampce nocnej, Švyturys Nefiltruotas pod stołem, wreszcie Švyturys Stipriausias na parapecie wygląda z okno lepszego jutra. Oto i kolorowa rzeczywistość pewnego małego pokoiku jednego z otoczonych lasem akademików, zgromadzonych gdzieś pomiędzy grzybami i dziuplami przy alei Saulėtekio.
Deszcz leje w całym Wilnie i jeśli nawet nie uniemożliwił dzieciom, dzierżącym dumnie w dłoniach przeróżnych gatunków kwiaty, dotarcia na pierwsze szkolne zajęcia, to z pewnością ograniczył wizyty kontrolerów w skrzypiących trolejbusach. Kanar istotnie lepiej znosi słońce, a krótka pogawędka w jedynie trzech językach z „ptasią” parą w słońcu uchodzącego sierpnia stała się naszym udziałem.
I tylko oczy przeuroczych Litwinek, czy to słońce czy deszcz, wytrzeszczają się urokliwie gdzieś w głębi wileńskich trolejbusów i już oto przysparzają niewypowiedzianej radości dwóm studentom z odległej o milion lat świetlnych Polszy.

Żyć w Wilnie.

Dzień dobry, poproszę państwa bilety do kontroli. Macie legitymacje?
Hm, studenci. Nie, te bilety są nieważne, drodzy państwo. Dlaczego? A nie widzicie sami? Proszę ze mną wyjść, porozmawiamy na przystanku.

Będzie za to kara. Osiemdziesiąt litów. Musi być. A długo zostajecie u nas w Wilnie? Trzy miesiące, rozumiem... Skoro tak, to wsiadajcie, już, bo jedzie dwójka. Tak, to ona. Wsiadajcie, dowiezie was na Saulėtekio.

I następnym razem kupcie dobre bilety!