sobota, 13 listopada 2010

Święta Miłości Kochanej Ojczyzny

Noc z 11. na 12. listopada. Czwarta nad ranem. Vilniaus gatvė lub coś koło tego. Idziemy. Śpiewamy. Śpiewamy Mazurka Dąbrowskiego. Nie, to nie ja wymyśliłem. Cztery zwrotki. Powtarzamy  refren za każdym razem. Słyszy nas cała dzielnica. Mogliśmy zginąć, wiem. Żyjemy. Jesteśmy cali i zdrowi. Ktoś tylko podbiegł i poprosił o ogień. 
A ogień był w nas!

poniedziałek, 8 listopada 2010

piątek, 5 listopada 2010

Trolejbus nr 19

Ej, nie chce mi się!

Tobie też?

Życie nie kończy się na gramatyce.

Wsiądźmy w cokolwiek.

Kawyyy...

O, wyprzedaż alkoholi!

Wychodzimy!

Wychodzą

niedziela, 24 października 2010

Niedziela dookoła Wilenki.

Do kolokwium z gramatyki języka łotewskiego człowiek uczy się dzień, góra dwa dni przed ostatecznym rozliczeniem. Nie znaczy to bynajmniej, że mając takowe kolokwium w poniedziałek, zrywa się niedzielnym porankiem jak najwcześniej, by pojąć jak najwięcej. Bynajmniej nie...
Pewnym dwóm młodzieńcom nawet teraz nie trzęsą się tyłki. Znają bowiem życie na tyle, by nic nie robić sobie z koniugacyj, deklinacyj, liczebników i innych takich. Bez przerwy z resztą rozważają czy będzie im to kiedykolwiek potrzebne, ale człowiek nigdy nie ma tej pewności, kiedy tak naprawdę przyjdzie czas, przyznać się, iż jego ojciec Raimonds mieszka w Rydze, a Ryga to piękne miasto, bo rosną tam kwiaty i ptactwo wszelki dziób rozdziawia.
Wstajemy w porze, o której w Polsce kończył się kiedyś program 5-10-15. Jemy. Jedni rybę, drudzy dżem. Informujemy współlokatora o tym, czego życzymy sobie w zamian za zabezpieczenie pokoju przed nagłą utratą srajtaśmy. Wychodzimy. Niewielu wie dokąd. Tak naprawdę idziemy do kościoła, ale to w akademiku mało kto może pojąć. Tak samo jak to, że w sobotni wieczór można oglądać film, albo jak i to, że jest sie tutaj po to, aby studiować język litewski.
Wysiadamy na naszym ulubionym przystanku tzn. na Kalnų Parkas. Zrobić park w mieście w którym jest więcej lasów niż osiedli, to jest żart, wesoły żart ale park jest. Nie korzystamy. Kroczymy wzdłuż Wilenki, która w przeciągu dwóch miesięcy zmieniła kolor z ciemnobrązowego w zgniłozielony.
W Archikatedrze duży chór śpiewa na wejście „Pulkim ant kelių” (Padnijmy na kolana), słynny utwór Antanasa Strazdasa, który zharmonizował ważny dla historii muzyki litewskiej Juozas Naujalis. Istotnie, kiedy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki pieśni, część ludu wstaje, a druga pada. Na kolana rzecz jasna. Przeciętny Litwin z resztą woli klęczeć niż stać czy siedzieć, co najprawdopodobniej spowodowane jest jego przywiązaniem do ziemi. Przeciętny Polak woli się bujać być może właśnie z braku przywiązania albo z przywiązania do Żytniej.
Po uznaniu grzeszności idziemy do krainy rozpusty, czyli Republiki Zarzecza, gdzie jesteśmy nie pijący, bo na alkohol patrzyć nie możemy ze wzajemnością z resztą; gdzie zaczytujemy się w konstytucji tego przeuroczego miejsca, które okazało się mieć więcej niż jedną ulicę, kościół w podwórzu i dużo kotów ślicznie utrzymanych i z połyskującą sierścią. Mniam mniam.
Do akademika wracamy trolejbusem numer dwa. Pani kanar bada nasze bilety. Prosi o legitymację, ale jeszcze nie otworzysz dobrze portfela, już dziękuje, w końcu zobaczyła coś, co może być dokumentem uprawniającym do zniżki. Tak oto można podróżować po Wilnie za 22 lity miesięcznie na podstawie ważnej paczki prezerwatyw na przykład. Nie wierzysz? Spróbuj!

sobota, 23 października 2010

Šuting fautos

Wczoraj rano zaskoczył nas pierwszy śnieg. Z tej okazji co bardziej zorganizowani Hiszpanie wybiegli na dwór zrobić sesję ze śnieżynkami na fejsbuka. Ci, którzy się nie pospieszyli, muszą poczekać ze zdjęciami na następny opad, gdyż obecny zdążył stopnieć. Po powrocie z dalekiej Północy, przyzwyczajamy się znów do Wilna, które w tym tygodniu było dość smutne, deszcz lał się po parapetach, oknach, czasem i ścianach, łaskotał grzyby, te w pobliskim lesie i w pokoju dwadzieścia jeden, uszczelki w trolejbusach wymiotowały na pasażerów nadmiarem wody.I zabrzmiały pierwsze świąteczne piosenki, a czas przypomniał, że nie jest łaskawy.

wtorek, 19 października 2010

Rozważania pogodowe.

Będąc w Wilnie możnaby pisać jedynie o pogodzie. I wcale nie jest tak, iż nie ma o czym mówić, pisać, myśleć nawet, lecz pogoda jest właśnie tym, o czym każdy ma coś do powiedzenia. Nikt nie jest obojętny wobec wczorajszego szronu, ani dzisiejszego deszczu. Podobno deszcz może być fajny, o ile widzi się go zza okna. Spróbuj kto rzec, iż jest inaczej...
Pogoda wileńska to świetny materiał do analizy. Bo jak to jest, że kiedy jest tutaj plus dziesięć stopni, ludziom jest zimniej niż wówczas gdy stopni jest plus cztery. Czasem wyglądające spomiędzy chmur słońce raduje wielu, ale wpływ ma stosunkowo niewielki na teraźniejsze temperatury. Wreszcie słonko szybo zachodzi, nim jeszcze przyjdzie komukolwiek do głowy myśl, że słońce, niczym zwykły proszek, nie jest już skuteczne. 
Deszcz robi nam dobrze. Biegamy po błocie. Myślimy kiedy pierwsze śniegi odbiorą nam ostatni metr kwadratowy grząskiego gruntu. Wówczas też myślimy kupić rakiety niekoniecznie te do tenisa i cwałować przez lasy, doliny i góry, przy czym tych ostatnich jest w Wilnie sporo i nie jeden już stracił życie zdobywając tutejsze szczyty.
Pogoda w tymże górzystym klimacie zmienia się niesamowicie szybko, o czym najlepiej wie niejaki Google, który parę razy dziennie odchodzi od zmysłów, próbując dojść czy to słońce pada czy deszcz. Google'owskie starania przypominają jednak pracę Syzyfa, gdyż kiedy już wyszukiwarka ustali słuszną pogodę, na dworze jest ciemno, słońce dawno już dało nogę, deszczu nie widać, księżyc zieje lodem, i co najgorsze - każdy szanujący się Litwin siedzi w swym domku głęboko wtulony w kołderkę by dożyćwać spokojnie kolejnego dnia. Tylko grupa pijanych Polaków wala się po chodniku, ale już za czterdzieści minut podjedzie taksówka...

niedziela, 17 października 2010

Puiki diena, puikus miestas

Cóż, dawno nikt tu nic nie napisał. Przyczyn było wiele i wiele też się wydarzyło w międzyczasie - bo w końcu to Wilno.

Na Litwie jesień. Liści na drzewach niewiele pozostało, większość z nich leży na ziemi i czasem wznosi się do lotu. Mimo to las na Antokolu wyglądał dziś imponująco - piękna pogoda, piękne kolory. Tu i ówdzie po ścieżkach przechadzali się Litwini z psami. Nawet dzięcioł się znalazł.

Wychodząc z lasu spotkaliśmy kota. Na polskie "kici kici" nie zareagował, poganin, ale słysząc litewski odpowiednik przybiegł i zaczął się łasić. Ogólnie dużo kotów się tu kręci, czasem idąc nocą z monopolowego można spotkać. Osobnik zdziwiony tak samo jak Ty, że ktoś się jeszcze po nocy tutaj kręci; mało nie wpada do śmietnika, ale udaje, że nic się nie stało. Prostuje się i idzie dalej swoją własną, kociolitewską drogą.

Póki nie ma śniegu (brr!) można podziwiać Wilno - jego architekturę w bardziej zamieszkałych częściach, albo szaloną grę kolorów w lasach. A dużo ich tu.

Pełni energii i dobrego humoru zaczynamy powoli jutro - choć na egzaminy nic nie umiemy. Ale przecież nie chodzi o to, żeby tu zakuwać, ale żeby cieszyć się tym miejscem. Piękny dzień, piękne miasto.

środa, 29 września 2010

Szfituris najmocniejszy!

Do dwudziestego szóstego  robią kulki w Maximie. Nie jest to ważne. Dwóch chłopców przemierza dzielnie prospekt nie wiemy kogo. Jeden niesie w plecaku czekoladę, olej, sok. Drugi opał na drewno, w ręku dzierży parę Švyturisów opcji stipiriausias w torbie konkurencyjnej Rimi. Pani w trolejbusie numer dwa po chwili siedzenia i zasłyszania stojących chłopców woła "prorsze sjadaaaaac!". Oto i jeden chłopiec zajmuje wolne miejsce trolejbusu. Butelki w jego torbie grzechoczą. Drugi chłopiec sto(v)i, bo urodził się na stojąco. Starsza pani butelki słysząc tak oto rzecze:
-gerai!
-labai gerai - rzecze siedzący.

piątek, 24 września 2010

Przyszła jesień.

Pierwszy dzień jesieni przywitał nas nieprzyzwoicie ładną pogodą, toteż wypadamy tylnymi drzwiami  dwójki na przystanek Kalnų Parkas (przystanek wcześniej niż rutyna nakazuje) i już zaraz kroczymy wzdłuż gównem płynącej Vilii, lecz zanim to, stojąc na nieco wyniszczonym przez turystów i czas tarasie widokowym, przyglądamy się wieży telewizyjnej, temu grzybowi wyrastającemu pośród koron drzew, któremu poranna mgła przysłoniła cały trzon, a pozostały naszym oczom do oglądania kapelusz, wygląda jak wielkie ufo, które od teraz toczyć będzie bezustanną walkę ze wznoszącymi się wczesnymi popołudniami balonami napędzanymi gazem. My też napędzamy się gazem i kto wie czy pewnego dnia ufo owe nie stoczy z nami walki - nie o tymjednak ta impresja.

Pierwszy dzień kalendarzowej jesieni, to już któryś dzień jak fotel na przystanku Šilo jest zniknięty. Tęsknimy. Ale bardziej śpimy. Dlatego też zrywamy się, jak przystało na porządnych mokinisów w pierwszy dzień czegokolwiek. Uciekamy z zajęć z literatury. Bo literatura to jest tam gdzie są wzgórza, lasy i rzeka poprzeplatane ulicami i starymi chatkami ze ślicznie zdobionymi gzymsami.  Po pokonaniu trzech wzgórz i przejściu przez trzy ulice, lądujemy w Republice Zarzecza i tam jemy i pijemy. Bardziej literacko być nie mogło – sam to przyznaj Czytelniku Drogi.

Porzuciwszy talerze, noże i widelce, robimy tak, by znaleźć się w trolejbusie nr 19, coby nie popaść w dwójkową monotonię. Docieramy do pętli i znów zaczyna się szara akademikowa codzienno-wieczorność.

poniedziałek, 13 września 2010

Machacz

Śpimy, dlatego urywamy się z zajęć. Idziemy pod kościół pod wezwaniem śś. Petrasa ir Povilasa. Siadamy na schodach. Siedzimy tyłem zarówno do Petrasa jak i Povilasa. Jemy kanapki przyrządzone na modłę arabską. Z Petrasa i Powilasa wychodzą dwie damy. Wsiadają do samochodu. Nie mogą ruszyć. Śmieją się. Dawid macha do nich. One mu odmachują. Dawid znów macha. One znów odmachują. I znów macha a one znowu odmachują odmachują machują chują chują ują i nikną za zakrętem. Dawid jeszcze długo macha, ściągając na nas gniew Boży, i w sumie wciąż jeszcze nie może przestać, ale przyjdzie dzień kiedy wsadzi łapę do snopowiązałki.

sobota, 11 września 2010

Trolejbus nr 11

na Antakalnis. Na końcu trolejbusu troje Polaków. Jest dialog między dwoma. Spojrzenie kobiety z naprzeciwka nieocenione.

-Labas, kaip jums sėkasi?
-pizdink iš čia!
-tikras lenkas.

czwartek, 9 września 2010

dylemat

Dzisiejszy poranek przywitał nas deficytem papieru toaletowego.
Stanęliśmy przed trudnym wyborem.
Respublika albo Lietuvos Rytas.

środa, 8 września 2010

Niebo i piekło.

Zajęcia lituanistyki na VU dla obcokrajowców (przecież czujemy się już prawie Litwinami, a nadal nas tak nazywają) mogą odbywać się w tak zwanej szopie lub w budynku - nazwijmy to pobieżnie - bałtystyki. Tam też na drugim piętrze możemy zobaczyć, jaka jest różnica pomiędzy filologami, a resztą świata.

Otóż z tego, co możemy wypatrzeć na malowidłach ściennych wynika jasno, że filolodzy, zamieszkujący zresztą niebo, spoglądają z żałością na innych, którzy albo trudzą się pracą na tym doczesnym świecie, albo siedzą w piekle i nic już nie zdziałają (jednak trzeba przyznać, że bawią się tam z koleżankami nieźle). Dobrze wiedzieć, że za dwa lata będziemy tymi pierwszymi.

Właśnie w takim otoczeniu swoich przyszłych niebieskich kolegów i potępionej reszty świata czekaliśmy na lektorkę łotewskiego, żeby uprzejmie zapytać o możliwość uczestniczenia w zajęciach. Oczywiście udało się, a przy okazji od kierownika katedry bałtystyki dostaliśmy książkę o narodach bałtyckich (miło). Łotewski nauczany po litewsku, trzeba powiedzieć, to coś wspaniałego - właściwie uczymy się dwóch języków naraz. Niezła zabawa. Poza tym grupa składa się z samych kobiet...

poniedziałek, 6 września 2010

Łożeszty.

Perkunasie, szto ja tu mam Wam napsać? Jedna wielka Sodoma i Gomora. Lenkasy zapijaczone jedne. I jeszcze Mikas z Zuzą wyspecjalizowali się w švyturysowych fontannach.

niedziela, 5 września 2010

Niedzielne popołudnie parke.

Niedzielne popołudnie spędzamy w parku gdzieś przy Lukiškių aikštė i zasłuchujemy się w rosyjskie piosenki wypływające ze sceny, która stanęła do nas tyłem. Na parkowej trawce siedzi uroda odbijająca miedzy sobą kauczukową piłkę. Na ławce siedzi intelekt snujący krótszy wywód w swoim pamiętniku, być może o dwóch  zapijaczonych mordach iš Lenkijos. Zagryzamy kepta duona i popijamy kwas (H2SO3). Dźwięki rosyjskich piosenek i uporczywe osy mkną k'nam bezustannie, a problem wyższości urody nad intelektem czy mózgu nad cyckami wciąż pozostaje nierozwiązany, ale już niedługo...

sobota, 4 września 2010

Słońce i deszcz.

Jakoś przezwyciężyliśmy deszcz i udało się rzeczone kwiaty powąchać. Choć bardziej czuliśmy śmierdzącego konia, a panoramę zakłócały panny młode (gdzie nie pójdziesz wszędzie tego pełno - a po co to, nigdy nie wiadomo).

Przegrałem. Przegrałem "Jaka to modlitwa". Ale nic to, pocieszę się na imprezie, która pewnie skończy się jutro.

czułość i kłamstwa

Kiedy po dwóch godzinach usiłowania podniesienia tyłków, podnieśliśmy tyłki by ruszyć w naturę, przyglądać się kwiatom, które na Litwie, podobnie jak litewskie dziewczęta, kwitną na swój jedyny w swoim rodzaju unikalny sposób, którego próżno szukać nawet ze świeczką w innych rejonach świata. Podniósłszy tyłki spostrzegliśmy deszcz za oknem, toteż przez następne dwie godziny nasze tyłki trwały w pozycji siedząco-śpiącej, a sami skazani byliśmy na oglądanie długiej jak kolejka do pierwszych drzwi wileńskiego trolejbusu ręki Dawida, która po pół godziny wyciągania się i naprężania, chwytała butelkę z wodą w kolorze glonów w okresie godowym.
Chwyta ręka co i rusz tę wodę, albowiem na ostatniej imprezie mówiliśmy językami ludzi i aniołów, jednak wychodząc z imprezy można było spostrzec, iż wszyscy „wychodźcy” otrzymują buziaki i my też chcieli bardzo. Życie pokazało, że gówno.

Wyłaź.

Michał medytuje nad swoim życiem w odosobnieniu. Kiedy już uzyska oświecenie, będziemy mogli wyskoczyć do ogrodu botanicznego, całkiem niedaleko naszego akademikowego osiedla. A później oczywiście Vilnius.

czwartek, 2 września 2010

Toże dwoje Lietuvoje

Gdyby ktoś pytał, mężczyźni wybrali tło z mleczami. Ja zostałam mianowana trzecim muszkieterem, choć kiedy trzeba było skonfigurować komputer, okazało się, że znów jestem dla nich kobietą. Kobiety moi panowie lubią bardzo, a im bardziej ze wschodu, tym lepiej. Mi nie pozwolili zabrać prawdziwego litewskiego psa, który został moim towarzyszem pierwszego dnia.
Po litewsku konwersacje toczą się na zajęciach, po rosyjsku przeklina się w trolejbusach, a w akademiku w każdym możliwym języku, choć dominuje angielski i polski, gdyż Saulėtekio 39 zostało oficjalnie opanowane przez nasz naród.
Podstawowe zwroty, których należy nauczyć się w Wilnie, to įlipti, išlipti i swołocz.  Zasady - nie brać taksówki z miasta, lecz zadzwonić z litewskiego numeru - różnice w cenie za dojazd z centrum do akademika - 13 Lt (my), 50 Lt (nieuświadomieni przez kolegów). Do kuchni należy brać zapałki, gdyż nie uświadczysz. Jeśli trzeba skonfigurować internet - polska grupa wsparcia czeka na I piętrze. Na deszcz poleca się kupić kalosze, a do ambasady nie przychodzić 10 minut przed końcem pracy, a właściwie najlepiej w ogóle, gdyż każda pora dla urzędników jest tą złą. Gdy jednak postanowi się wytrzymać, można otrzymać niepowtarzalną szansę zobaczenia z bliska banknotu 200 euro, dzisiejszy kurs apie 3,46 Lt, w Snoras można wymienić na 688 Lt. Mandat od kanarów 20 Lt, Švyturys w Maximie 2,39 Lt . Wszystko inne pozostaje bezcenne.  

Wileńskie słońce i wileński d(r)eszcz.

Švyturys Baltas na szafce przy łóżku, Švyturio Šviesusis Alus przy lampce nocnej, Švyturys Nefiltruotas pod stołem, wreszcie Švyturys Stipriausias na parapecie wygląda z okno lepszego jutra. Oto i kolorowa rzeczywistość pewnego małego pokoiku jednego z otoczonych lasem akademików, zgromadzonych gdzieś pomiędzy grzybami i dziuplami przy alei Saulėtekio.
Deszcz leje w całym Wilnie i jeśli nawet nie uniemożliwił dzieciom, dzierżącym dumnie w dłoniach przeróżnych gatunków kwiaty, dotarcia na pierwsze szkolne zajęcia, to z pewnością ograniczył wizyty kontrolerów w skrzypiących trolejbusach. Kanar istotnie lepiej znosi słońce, a krótka pogawędka w jedynie trzech językach z „ptasią” parą w słońcu uchodzącego sierpnia stała się naszym udziałem.
I tylko oczy przeuroczych Litwinek, czy to słońce czy deszcz, wytrzeszczają się urokliwie gdzieś w głębi wileńskich trolejbusów i już oto przysparzają niewypowiedzianej radości dwóm studentom z odległej o milion lat świetlnych Polszy.

Żyć w Wilnie.

Dzień dobry, poproszę państwa bilety do kontroli. Macie legitymacje?
Hm, studenci. Nie, te bilety są nieważne, drodzy państwo. Dlaczego? A nie widzicie sami? Proszę ze mną wyjść, porozmawiamy na przystanku.

Będzie za to kara. Osiemdziesiąt litów. Musi być. A długo zostajecie u nas w Wilnie? Trzy miesiące, rozumiem... Skoro tak, to wsiadajcie, już, bo jedzie dwójka. Tak, to ona. Wsiadajcie, dowiezie was na Saulėtekio.

I następnym razem kupcie dobre bilety!