piątek, 24 września 2010

Przyszła jesień.

Pierwszy dzień jesieni przywitał nas nieprzyzwoicie ładną pogodą, toteż wypadamy tylnymi drzwiami  dwójki na przystanek Kalnų Parkas (przystanek wcześniej niż rutyna nakazuje) i już zaraz kroczymy wzdłuż gównem płynącej Vilii, lecz zanim to, stojąc na nieco wyniszczonym przez turystów i czas tarasie widokowym, przyglądamy się wieży telewizyjnej, temu grzybowi wyrastającemu pośród koron drzew, któremu poranna mgła przysłoniła cały trzon, a pozostały naszym oczom do oglądania kapelusz, wygląda jak wielkie ufo, które od teraz toczyć będzie bezustanną walkę ze wznoszącymi się wczesnymi popołudniami balonami napędzanymi gazem. My też napędzamy się gazem i kto wie czy pewnego dnia ufo owe nie stoczy z nami walki - nie o tymjednak ta impresja.

Pierwszy dzień kalendarzowej jesieni, to już któryś dzień jak fotel na przystanku Šilo jest zniknięty. Tęsknimy. Ale bardziej śpimy. Dlatego też zrywamy się, jak przystało na porządnych mokinisów w pierwszy dzień czegokolwiek. Uciekamy z zajęć z literatury. Bo literatura to jest tam gdzie są wzgórza, lasy i rzeka poprzeplatane ulicami i starymi chatkami ze ślicznie zdobionymi gzymsami.  Po pokonaniu trzech wzgórz i przejściu przez trzy ulice, lądujemy w Republice Zarzecza i tam jemy i pijemy. Bardziej literacko być nie mogło – sam to przyznaj Czytelniku Drogi.

Porzuciwszy talerze, noże i widelce, robimy tak, by znaleźć się w trolejbusie nr 19, coby nie popaść w dwójkową monotonię. Docieramy do pętli i znów zaczyna się szara akademikowa codzienno-wieczorność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz